Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/211

Ta strona została przepisana.

stwa. Dźwięk jej głosu pokrywała wrzawa tryumfujących pogan.
Gdyby wszyscy tak, jak on, poświęcili Chrystusa dla swoich pożądliwości, runąłby Kościół, zbyt dotąd młody, aby się mógł ostać bez cnót pierwszych wyznawców. Zwycięstwo Arbogasta, odniesione bez żadnej walki, dowiodło, iż nowa wiara potrzebowała jeszcze bohaterstwa i ofiary ze szczęścia doczesnego.
Dwa dni niepokoju strawiły w sercu Fabricyusza resztki pragnień samolubnych. Zamierał w nim człowiek pospolity, a podnosił się rycerz chrześciański, składający swoje ramię waleczne u stóp Krzyża. Któż miał bronić wiary prawdziwej, jeśli tacy żarliwi wyznawcy, jak on, opuszczali Boga dla rozkoszy tego świata?
Ze spokojem, który zadziwił Rikomera, odezwał się Fabricyusz:
— Każ zaprządz do mojej karety podróżnej i przygotować dla mnie suknie plebeja.
— Nie ucieka ciężką karetą, kogo tylko szybkość i ostrożność mogą ocalić — ostrzegał Rikomer. — Nie zapominaj, iż za kilka godzin pójdą kuryerowie Arbogasta na wszystkie drogi prefektur zachodnich.
— Nic lękaj się o mnie — odrzekł Fabricyusz. — Dobry Pasterz wróci mi znów oko żołnierza, przywykłe do ostrożności. Będę omijał niebezpieczeństwo tak troskliwie, jak tego dotąd nigdy nie czyniłem, życie moje bowiem jest teraz potrzebne naszemu Bogu.
— I owej kapłanki rzymskiej nie możesz z sobą zabrać — zauważył Rikomer. — Ona i jej niewolnice