Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/214

Ta strona została przepisana.

— Bądź wspaniałomyślną, patrycyuszko rzymska, dla syna narodu, którego długie wieki karności obywatelskiej nie nauczyły panowania nad namiętnościami, bądź pobłażliwą dla barbarzyńcy. Bo jak barbarzyniec obszedłem się z tobą.
Coraz większe zdziwienie ogarniało Faustę. Wojewoda nie chełpił się pochodzeniem barbarzyńskiem i oskarżał się przed nią szczerze? Świadczył o tem jego głos, w którym drżał żal odczuty.
— Co wam, potomkom wielkiego narodu, dał przykład niezliczonego szeregu pokoleń, wychowanych w poszanowaniu prawa — mówił Fabricyusz — to wszczepił w nas Chrystus mocą swojej łaski Boskiej. I my potrafimy się wznieść ponad uciechy tej ziemi, gdy kochamy prawdziwie naszego Boga. Zgrzeszyłem występną gwałtownością, bo zapomniałem o Chrystusie. Ale wielkie nieszczęście, jakie spadło na Kościół, wzięło moim oczom bielmo samolubstwa i jestem znów wiernym synem ukrzyżowanego Pana, który miłuje najwięcej łagodnych i pokój czyniących. Korzy się przed tobą chrześcianin, błaga cię o zmiłowanie marnotrawne dziecko Kościoła. Zdejm z mojego sumienia ciężar twojego gniewu sprawiedliwego, aby Bóg dobroci nie zapisał twojej krzywdy w księdze mojego życia.
Fausta gubiła się w domysłach. Że Fabricyusz prosił szczerze o przebaczenie, nie wątpiła już, lecz nie umiała sobie wytłómaczyć tej nagłej zmiany. O jakiem nieszczęściu mówił wojewoda? Czyby Teodozyusz?...
Na samą myśl o śmierci starszego imperatora uderzyło serce rzymskiej patryotki żywiej.