Odcięta od dwóch miesięcy od świata, strzeżona pilnie, nie wiedziała Fausta nic o wypadkach ostatnich.
— Odpuść mi... — prosił Fabricyusz.
Fausta, wyciągnąwszy do niego ręce spętane, wyrzekła:
— Tylko wolnym przysługuje prawo odpuszczania win. Jedynym przywilejem więźniów jest pogarda.
Szybko przeciął Fabricyusz sznury sztyletem.
— Jesteś wolna — mówił zawstydzony. — Przed domem stoi moja kareta, która cię zawiezie, dokąd rozkażesz.
I znów dziwiły się oczy Fausty. Prawdąż to? W tej morze cuchnącej miałby być kres jej niewoli? Więc w cesarstwie stało się w istocie coś takiego, o czem ona nie wiedziała, a co skruszyło upór wojewody? Tylko jakaś wielka klęska mogła złamać hardą duszę barbarzyńcy.
— Czyby Teodozyusz?... — pytała, powstrzymując oddech.
— Teodozyusza zachował Bóg, aby pomścił Walentyniana.
— Walentynian?..
— Zamordowany... Panem Italii, Gallii, Hiszpanii i Brytanii jest Arbogast...
Przez kilka chwil patrzyła Fausta na Fabricyusza wzrokiem tępym, jakby nie rozumiała jego słów, potem uklękła na łożu i podniosła rozpętane ręce do góry.
Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/215
Ta strona została przepisana.