Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/218

Ta strona została przepisana.

— Jesteś o dwie mile od Wienny, gdzie w gospodzie pod „Czerwonym jeleniem” mieszkają Kajus Juliusz i Konstancyusz Galeryusz, których opieka będzie ci milszą od mojej.
Wahającym krokiem zbliżył się do drzwi. Przed progiem zatrzymał się i spojrzał na Faustę.
Leżała z twarzą, odwróconą do ściany, nieruchoma, cicha.
Głębokie westchnienie podniosło pierś Fabricyusza.
On kochał niezmiennie tę zaciętą pogankę, kochał ją w tej chwili, kiedy się miał z nią rozłączyć, goręcej, namiętniej, aniżeli kiedykolwiek. Przywoływał na pomoc całą siłę woli, aby zachować spokój.
Znieważył ją, porwał gwałtem, więził, pastwił się nad jej dumą, lecz grzeszył z miłości. Miałżeby się z nią rozstać, jak obcy z obcym, jak wróg z wrogiem, miałżeby pójść w ciemną noc wygnania bez płomyka nadziei?
Może ona nim gardzi, obwiniając go o tchórzostwo, może mniema, iż wraca jej wolność jedynie z obawy przed karzącą ręką Arbogasta?
— Mógłbym był uciec z tobą do moich lasów ojczystych i oddać się pod opiekę wolnych Allemanów, którzy osłoniliby potomka naczelników ich plemienia — rzekł głosem miękkim — mógłbym cię był ukryć w głuchych puszczach Franków, przygarniających chętnie każdego, kto przybywa z cesarstwa. O zmianie rządu wiem już od trzech dni. Nie Arbogastowi zawdzięczasz wolność. Więzienie twoje otworzył biskup Ambrozyusz.