Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/220

Ta strona została przepisana.

— Gorycz zawiści sączy się z twojej mowy — wyrzekła — a nazywasz się posłusznym synem Boga dobroci. Nie zaskarbia sobie wdzięcznej pamięci Rzymianki, kto raduje się nad otwartym grobem jej narodu.
Fabricyusz milczał zafrasowany. Obraził znów kobietę, którą miłował, chociaż nie w tyra zamiarze przypomniał jej potęgę Teodozyusza. Między nią a nim stał ciągle upiór przeszłości rzymskiej. O cokolwiekby potrącił, zawsze obrażał uczucia patryotki i poganki.
A Fausta mówiła:
— Jeśli wierzysz w zwycięstwo Boga Galilejczyków, dlaczego usiłujesz pozyskać miłość siostrzenicy Nikomacha Flawiana? Powinieneś już wiedzieć, że męczysz daremnie mnie i siebie.
— Bądź mężem — dodała po dłuższej przerwie. — Świątynie wasze chwieją się. Rzuć od siebie pożądliwości ciała i służ swoim bogom, jak ja moim wiary dochowam.
W głosie jej nie było szorstkich dźwięków pogardy i gniewu. Skarżył się w nim smutek, drżały łzy powstrzymywane.
— I nie więcej nie powiesz mi w godzinie rozstania? — pytał Fabricyusz. — Okrutna stopa wojny depcze zarówno lękliwych, jak odważnych. Może miłość moja błaga cię po raz ostatni. Czy w twojem sercu nie ma dla mnie ani jednego słowa nadziei?
— Bądź mężem! — powtórzyła Fausta.
— Pycha rzymska zdławiła w tobie kobietę.
Rzekłszy to, wybiegł Fabricyusz z izby.