Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/225

Ta strona została przepisana.

Zatrzymawszy laufrów, podszedł Fabricyusz do wozu biskupa.
— Wracaj do Medyolanu, ojcze świątobliwy — odezwał się głosem złamanym. — Imperator Walentynian nie potrzebuje już twojej dobroci. Miejsce naszego zamordowanego pana zajął Eugeniusz, posadzony na tronie przez Arbogasta.
Ambrozyusz spojrzał groźnie na starego plebeja.
— Kto ty jesteś, że ośmielasz się rozszerzać wieści, za które płaci się w cesarstwie życiem? — zapytał.
Fabricyusz odrzucił kaptur, zdjął perukę i brodę.
— Wojewoda Italii? — szepnął biskup i wielka bladość pokryła jego chudą twarz ascety.
Nie pytał więcej. Wiedział, że wierny sługa Walentyniana nie kłamie.
Pochylił głowę i odmawiał drżącemi ustami, półgłosem psalm Dawida:
— „Przyjmij, Panie, w uszy swe słowa moje i wyrozumiej dolegliwości moje. Słuchaj pilnie głosu wołania mego, Królu mój i Boże mój, boć się modlę Tobie! Panie! rano usłysz głos mój: ranoć przedłożę modlitwę moję i będę wyglądał pomocy. — Albowiem Ty, o Boże, nie kochasz się w nieprawości, a nie zamieszka z Tobą złośnik. — Nie ostoją się szaleni przed oczyma Twemi: Ty masz w nienawiści wszystkich, którzy broją nieprawości. — Wygubisz tych, którzy mówią kłamstwo; mężem krwawym i zdradliwym brzydzi się Pan... — Bo nie masz nic szczerego w ustach ich; wnętrzności ich złośliwe, gardło ich jako grób otwarty, językiem swym po-