Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/227

Ta strona została przepisana.



X.



I znów brzęczał Rzym, jak las w gorący dzień lipca i znów szumiał w ulicach gwar niezliczonych głosów, wnikając do najciaśniejszych zaułków.
Jak wówczas, kiedy Flawianus i Symmachus wezwali na pogrzeb zabitych pogan całą Italię, napływały i dziś ze wschodu i zachodu, z południa i z północy wszystkiemi bramami takie tłumy, że zalały stolicę w przeciągu kilku godzin aż po brzegi. Ciągnęły lektyki i wozy, pokryte kurzeni dalekiej drogi, szli piesi i konni, senatorowie, rycerze i plebeje, mieszczanie i rolnicy.
I jak wówczas, koczowali i dziś ubożsi przybysze pod gołem niebem, na placach przed świątyniami, na rynkach, na Polu Marsowem, w ogrodach publicznych, wszędzie, gdzie można było postawić wóz lub rozwiązać węzełki.
Mieszkańcy Rzymu podejmowali gości z prowincyi z taką samą serdecznością. Służba wynosiła