— Teodozyusz wiedział już o śmierci Walentyniana — odpowiadał senator Ruffiusz. — Uprzedził go Ambrozyusz. Gdy stanęliśmy przed jego obliczem, przyjął nas z takim spokojem, jak gdyby go zmiana imperatora nic nie obchodziła. Pokorne pismo Eugeniusza odczytał obojętnie, zaś listy Arbogasta kazał wręczyć komesowi świętego pałacu.
— Nie zgromił was, nie wybuchnął swoim zwyczajem? — zapytał Symmachus.
Ruffiusz potrząsł głową.
— Nie poznałem go — odrzekł. — Z kapłanami galilejskimi, których Eugeniusz wysłał razem z senatorami. rozmawiał bardzo łaskawie, komesa Bauta ucałował, wojewodom allemańskim ściskał ręce.
— A względem ciebie, jak się zachował? — wtrącił Juliusz.
— Mnie i doradców Eugeniusza pominął zupełnie. Udawał, że nas nie widzi.
— Czy dał poselstwu jaką wyraźną odpowiedź?
— Odpowiedział, że odpisze Eugeniuszowi.
Senatorowie spojrzeli po sobie.
— Spokój Teodozyusza jest zawsze zwiastunem burzy — odezwał się Flawianus. — Dopóki się ten namiętny Hiszpan miota, dopóty można go przekonać, lecz gdy milczy, nie odwiedzie go już nikt od powziętych zamiarów.
Senatorowie nie przeczyli. Znając nieprzejednaną nienawiść Teodozyusza do pogaństwa, nie łudzili się jego pozornym spokojem.
Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/231
Ta strona została przepisana.