Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/232

Ta strona została przepisana.

— Czekamy na twoje rozkazy — rzekł Symmachus do Flawiana.
Prefekt nie namyślał się długo.
— Gdybym wierzył, przesławni ojcowie — mówił, — że podzielacie bezmyślną radość nieświadomych tłumów, obraziłbym waszą rozwagę. Zgon Walentyniana jest dopiero początkiem dokonanego przewrotu. Nie usunął on bynajmniej niebezpieczeństwa, które wisi nad Rzymem od panowania Dyoklecyana, lecz odroczył je tylko na czas nieograczony[1]. Długość przerwy, dzielącej nas od wojny, będzie zależała od dobrej woli Gotów. Jeśli się barbarzyńcy zgodzą na nową wyprawę, ujrzymy Teodozyusza wkrótce u bram Alp Julijskich.
— Najemnicy wschodnich prefektur szemrzą dotąd, niezadowoleni z zapłaty za udział w wojnie z Maksymem — wtrącił Ruffiusz. — Podburza ich młody Alaryk, ulubieniec Wizygotów.
— Przysłużyłby się Rzymowi, ktoby owego Alaryka przeciągnął na naszą stronę — zauważył Symmachus.
Lecz Flawianus odparł:

— Zbyt wytrawnym imperatorem jest Teodozyusz, aby miał wypuścić z rąk Gotów, którzy stanowią jądro jego wojska. Jeżeli odwracał dotąd ucho od ich żądań nierozumnych, ociągał się tylko dlatego, bo sądził, że nie będzie potrzebował ich pomocy. Teraz jednakże, zaskoczony przez nieprzewidziane wypadki, zaspokoi ich chciwość niezwłocznie. Zdejmie on z siebie ostatni naramiennik i odda go barbarzyńcom. Znamy go wszyscy. Zanimby nasi posłowie zdążyli dojechać do Tracyi, staną

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – nieograniczony.