Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/234

Ta strona została przepisana.

najemników. Dziś zastawi nas przed nienawiścią Teodozyusza sława Arbogasta, jutro jednakże zastąpi sędziwego króla jakiś młody wódz, który zawrze umowę z naszymi wrogami lub, co gorsza, sięgnie po wieniec imperatorski. Nadzieje coraz zuchwalsze lęgną się w dzikich sercach barbarzyńców. Za mało im już naszego złota. Ów Alaryk marzy podobno o podziale cesarstwa.
— Zuchwalec! — odezwał się Galeryusz.
— Zuchwalstwa nie ukróca się oburzeniem ani przezornością — rzekł Flawianus. — Tylko siła trzyma na wodzy bezbożne nadzieje, zaś siłą jest w każdem państwie wojsko. Tę siłę musimy sobie stworzyć, abyśmy się nie potrzebowali lękać zmian w obozach najemników. Legiony Italii powinny znów prowadzić mnogie ludy do chwały, być szkołą karności i męstwa. Bez własnego wojska nie będziemy nigdy pewni jutra.
Nie było pomiędzy senatorami nikogo, ktoby nie podzielał zdania prefekta, lecz nie wszyscy wierzyli w możność wcielenia jego rad zbawiennych. Wszakże należała dzielność wojskowa Italii już oddawna do przebrzmiałych powieści.
Z chwilą, kiedy Marek Aureliusz pozwolił Markomanom osiedlić się na ziemiach rzymskich, zaczęła rasa germańska wypierać powoli łacińską z legionów. Za Markomanami wcisnęli się do cesarstwa Kwadowie, po nich przyszli Gotowie, Allemanowie, Frankowie, a każde nowe plemię stawiało większe żądania.
Jeszcze Markomanowie i Kwadowie zadowolnili się okruchami łaski rzymskiej, nie tło-