Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/240

Ta strona została przepisana.

— A wówczas? — podchwycił Galeryusz, kiedy Juliusz milczał, zapatrzony przed siebie.
— A wówczas zastąpi mu drogę Arbogast i obrzydzi mu raz na zawsze posłannictwo galilejskie. W to wierzę, bo wiem, że król Franków jest w sztuce wojennej równie biegły, jak Teodozyusz, a rozkazuje wojsku, którego karności nie przerazi dzika, nieokiełznana odwaga Gotów.
Nazajutrz było jeszcze szaro, kiedy goście z prowincyi otoczyli z obu stron ulicę Nową i Świętą.
Wchodzące słońce odsłoniło długie, białe wstęgi, obwiedzione różnobarwnym rąbkiem. Togi odświętne włożyli na siebie poganie i przyozdobili głowy wieńcami.
Od strony Kapitolu odezwały się ostre dźwięki trąbek sygnałowych.
Wstęgi, ciągnące się wzdłuż ulicy Nowej aż do bazylik i Juliów, poruszyły się i sfalowały, jakby lekki wiatr po nich przeszedł.
Olbrzymia pierś odetchnęła głęboko. Stłumione: aaa... zmieszało się ze świeżem tchnieniem poranku.
Ze stoków wzgórza kapitolińskiego spuszczał się wolno orszak poważny. Szli kapłani wszystkich świątyń, pretorowie i prefektowie, szły dziewice Westy, prowadzone przez Faustę Auzonię. Tuż za strażniczkami świętego ognia lśnił złoty posąg Victorii-Fortuny, niesiony przez czterech młodzieńców stanu senatorskiego.
Tam, gdzie przechodził, rwała się wstęga. Mężowie padali na kolana, podnosili ręce do góry; nie-