wiasty rzucały się twarzą na ziemię. Głośne łkania witały uwolniony symbol potęgi rzymskiej. Z dachów wszystkich domów sypały się na orszak kwiaty i wieńce laurowe.
I żaden świst złodźwięczny nie mącił tym razem radości pogan.
— Talassi! Talassi! — wołał motłoch stolicy, jak gdyby zawierał ślub ze szczęściem i zwycięstwem, a echo wrzawy rozlewało się szeroko po mieście, aż do pałacu Lateranów, gdzie biskup Syrycyusz przyciskał do piersi krucyfiks i szeptał pobladłemi ustami:
— Zmiłuj się nad twoją owczarnią, Boże nieszczęśliwych!...
Zdumienie i przestrach ogarnęły owczarnię Chrystusową.
Po stu prawie latach rządów imperatorów chrześciańskich, przerwanych krótkiem panowaniem Juliana Apostaty; po edyktach Gracyana, Teodozyusza i Walentyniana II, które zepchnęły helenizm do rzędu wyznań prześladowanych, nie spodziewał się już nikt tryumfu pogaństwa.
Tryumf ten wydawał się samym twórcom przewrotu tak dziwnym, że omijali w pierwszej chwili wszystko, coby mogło obrazić uczucia ich przeciwników. Flawianus i Symmachus trzymali się ściśle edyktu medyolańskiego Konstantyna, Arbogast i Eugeniusz starali się przebłagać Teodozyusza. Z Wienny do Konstantynopola szły ciągle poselstwa, każde jednak wracało bez pisma łaskawego. Nawet, kiedy Eugeniusz ogłosił Teodozyusza kon-