Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/246

Ta strona została przepisana.

swoich praw i swojej potęgi. Wprawdzie szli pod sztandarami Teodozyusza Alanowie i Hunowie, nie oświeceni jeszcze słońcem prawdy Dobrego Pasterza, lecz znakomita większość wojska wschodniego wyznawała już wiarę chrześciańską. Nawet Gotowie, nawróceni przez zwolenników Aryusza, nie byli poganami.
Chrześciaństwo, dotąd walczące tylko męczeństwem, modlitwą, słowem i cnotą, poparte przez rozum stanu Konstantyna i przez żarliwość Gracyana i Teodozyusza, miało się nareszcie zmierzyć z bronią w ręku z wrogiem dziedzicznym.
Długo namyślał się Teodozyusz, zanim się odważył na krok stanowczy. Sława Arbogasta nie dodawała mu otuchy. Znał on szczęście wojenne króla Franków z doświadczenia osobistego i widział jego legiony niejednokrotnie na polu bitwy. Ale z Medyolanu nadchodziły ciągle listy. Biskup Ambrozyusz wyrzucał mu opieszałość w służbie Bożej i naglił go do pośpiechu.
Miłość do Chrystusa przemogła obawy starego żołnierza. W maju roku trzysta dziewięćdziesiątego czwartego rozporządził Teodozyusz państwem i opuścił Konstantynopol. Prawie równocześnie wyruszył Arbogast z Wienny.
Wojska dwóch głównych przeciwników odbyły już połowę drogi, kiedy Flawianus dał w Rzymie znak do pochodu. Znacznie krótsza odległość, dzieląca go od miejsca zbornego, tłómaczyła jego opóźnienie. W Medyolanie miał się złączyć z Arbogastem.