Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/252

Ta strona została przepisana.

Żołnierz przewiesił szyszak przez ramię, rozpiął napierśnik, zasłonił głowę połą płaszcza i szedł luźniej.
Z każdą chwilą mnożyły się nawoływania dowódców, coraz krótsze, gniewliwsze. Ochotnik, skąpany w pocie, pokryty kurzem, przystawał, aby odetchnąć swobodniej. Ten i ów zdjął napierśnik i od dał go niewolnikowi.
— Zewrzyj się, zewrzyj się! — rozlegało się teraz ciągle.
Z troską spoglądał żołnierz na słońce.
Przesuwało się ono dopiero na drugą połowę sklepienia niebieskiego, tak promienne, że oślepiało oko ludzkie, tak gorące, iż liście drzew przydrożnych więdły w jego żarach, senne, omdlałe. Nawet woda strumyków zdawała się płynąć wolniej, leniwiej.
Legionistę młodego Rzymu nie zatrważały ani skwary, ani mrozy. Chociaż nosił na sobie oprócz Zbroi żelaznej lub miedzianej, sześćdziesiąt funtów różnych sprzętów, przebiegał latem i zimą w przeciągu pięciu godzin około dwudziestu pięciu mil[1], a wypocząwszy na postojach, pracował jeszcze do wieczora przy okopach i odbywał ćwiczenia.

Ale Italia czwartego stulecia przestała być dawno ziemią zdrowia i siły. Nie wielu z pomiędzy tych, co obiecywali stolicy, że „przywiozą jej głowę Teodozyusza” trzymało miarę żołnierską[2]. Drobni,

  1. Rzymskich.
  2. Pięć stóp i dziesięć calów rzymskich. Od oddziałów wyborowych żądano sześciu stóp.