buty wojskowe, tunikę nawet, wszystko, co mu zawadzało.
Tylko Flawianus nie zdjął z siebie zbroi.
Pod purpurowym namiotem naczelnego wodza usiadł na składanem krześle połowem, oparł głowę na dłoni, złamany ciężarem wielkiego bólu.
Znał on równie dobrze, jak Juliusz, zwyrodnienie niedobitków wilczego plemienia, lecz wierzył, że miłość i rozpacz posiadają moc odmładzania.
Ochotnicy kochali Rzym. O tem nie wątpił. A jednak...
— Odwróciłeś się od nas, Marsie! — mówił zżąłem. — Opuściłeś naród, który ci przez tyle wieków tak wiernie służył.
Do namiotu wszedł Galeryusz.
Patryoci spojrzeli na siebie. Usta młodszego drgały, jak u dziecka, które dławi płacz powstrzymywany; starszy zasłonił twarz połą szkarłatnego płaszcza.
— Zginiemy za cześć Rzymu, ojcze! — odezwał się Galeryusz głosem drżącym.
— Zginiemy! — odpowiedział Flawianus głucho.
Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/255
Ta strona została przepisana.