Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/260

Ta strona została przepisana.

Dostojnik nie miał na sobie zbroi. Złoty szyszak niósł w ręku. Ruszał się poważnie, ze spokojem ludzi, przywykłych do tego, by na nich wszędzie i zawsze czekano.
Fabricyusz, zeskoczywszy z konia, rzucił się przed tym mężem w proch ulicy.
— Czy wiadomości szpiegów są prawdziwe? — rozbrzmiał głos twardy.
— Ty wiesz, boski i wieczny panie — odrzekł Fabricyusz, podnosząc się z kolan.
Zamilkł, stał bowiem przed Teodozyuszem, któremu odpowiadało się tylko na zapytania.
— Zatrzymać pochód! — rozkazał imperator.
Trębacze rozbiegli się na dwie strony.
— Czy przednia straż Arbogasta broni przystępu do gór? — odezwał się Teodozyusz.
— Bałwochwalcy rozłożyli się obozem po drugiej stronie Alp mówił Fabricyusz. — Zakryci okopami, czują się tak bezpieczni, iż nie rozstawili straży po tej stronie. Można się przypatrzeć zbliska ich stanowisku.
W dwie godziny potem pięło się ośmiu mężów po tych samych skałach, po których się Fabricyusz wdarł na szczyt wzgórza i ten sam okrzyk zachwytu powitał obraz, jaki się oczom doświadczonych wojowników odsłonił. Obok Teodozyusza znajdowali się główniejsi wodzowie wschodnich prefektur. Był z nim stary Gajnas i waleczny Bakuryusz, Wandal Styliko, mąż jego siostrzenicy Sereny, Saul i młody Alaryk. Wszyscy ci barbarzyńcy mieli na sobie strój rzymski. Jedyny Alaryk, ośmnastoletni książę Gotów,