Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/262

Ta strona została przepisana.

— Dzień jutrzejszy będzie dniem modlitwy i wypoczynku. Pojutrze przekroczy Fabricyusz z Hunami i Saracenami góry i oczyści bramy doliny. Za wojewodą pójdzie komes Gajnas z Gotami. Gdyby Arbogast przerzedził szeregi Gotów, dopełni je komes Bakuryusz Iberami.
— A Rzymianie?
Wodzowie obejrzeli się zdziwieni.
Pytanie to rzucił młody Alaryk, który stał oparty plecami o skałę.
— Pytam, jaką część okrutnego dnia przeznaczasz dla swoich legionów, imperatorze rzymski. Wszakże pojutrze mają się rozstrzygnąć losy państwa rzymskiego?
Twarz Teodozyusza oblał ciemny rumieniec. Drgało w niej wszystko: powieki, nozdrza, usta, broda.
— Milcz! — krzyknął, chwytając za sztylet.
Lecz Alaryk nie zmienił nawet postawy.
— Gniewem swoim mnie nie strasz — odrzekł spokojnie — albowiem nie jestem twoim sługą. Na twój lichy sztylet rzymski mam dobry miecz gocki. Pytam, jako przyszły król narodu, który przelewa od kilku pokoleń krew za sławę spłowiałego imienia rzymskiego. Dlaczego mają moi ziomkowie ginąć zawsze w pierwszym szeregu? Ty wiesz, że zwycięstwo nad Arbogastem będzie klęską Gotów. Poślij na pierwsze strzały Franków swoje legiony. Godziwa, by Rzymianie otworzyli bój za imperatora rzymskiego.
Teodozyusz trząsł się na całem ciele. Jego znana powszechnie popędliwość nie znosiła najmniej-