szego oporu. Życie tysięcy ludzi poświęcał swemu gniewowi, a wobec tego młodzieńca czuł się niemocnym.
— Nie masz prawa do zabierania głosu w radzie wodzów. Nie jestem królem — wyrzekł głosom bezdźwięcznym.
— Czy chcesz, żeby się to jeszcze dziś stało — zawołał Alaryk, podnosząc głowę dumnie.
Teodozyusz pobladł.
Książe[1] nie przechwalał się bez podstawy. Już kilkakrotnie ofiarowali mu Gotowie koronę, lecz on nie przyjął joj przez wzgląd na sędziwego króla. Zależało tylko od niego sięgnąć po berło i buławę i zerwać umowę, zawartą z imperatorem. Przysięga poprzednika nie obowiązywała następcy.
— Książę — odezwał się teraz Fabrycyusz. — Z nieba spogląda na nas Chrystus i kona po raz wtóry na krzyżu, umęczony niezgodą swojej owczarni. Nie zapominajcie, że w waszem ręku spoczywają losy naszej świętej wiary. Z Arbogastem idą demony pogańskie; nas prowadzi Bóg prawdziwy.
Wojewoda zgiął kolano przed księciem.
— Nie powstrzymujcie tryumfu Chrystusa — prosił.
Alaryk wahał się. I on był chrześcianinem, chociaż wyznawał herezyę Aryusza, zaniesioną do Gotów przez kapłanów, których zwolennicy św. Atanazego wypędzili z granic cesarstwa.
Westchnął i rzekł:
— Krew mojego ludu zrosi pojutrze obficie tę nieszczęsną dolinę, lecz niech się dzieje wola Boża.
- ↑ Błąd w druku; powinno być – Książę.