Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/267

Ta strona została przepisana.

ruszą się z miejsca, choćby się nieprzyjaciel zbliżył do nich na długość miecza. Ktoby się wysunął z szeregów przed sygnałem, będzie winien zdrady. Równocześnie z pierwszymi sygnałami, zacznie się jazda wolnych Franków rozwijać wzdłuż gór, zaś allemańska wzdłuż rzeki, posuwając się naprzód w półkolu. Piechota posiłkowa zostanie na miejscu.
Od świty króla odczepiło się kilku trybunów i trębaczów. Gońce nieśli rozkazy wodza podkomendnym.
Arbogast dosiadłszy konia, popędził na drugi koniec doliny.
Tu, podzielone na trzy części, słały dzieci Italii przed bramami Alp Julijskich.
Zaledwie połowę ochotników doprowadził Flawianus do Medyolanu. Reszta odpadła w drodze, porażona słońcem, obezwładniona trudem pochodu.
Za oddziałem środkowym wznosił się ołtarz polowy, z którego wiła się do nieba wonna wstęga błękitnego dymu. Flawianus sypał własną ręką na ogień kadzidła.
Arbogast stanąwszy obok prefekta, nachylił się do niego.
— Jeszcze czas — mówił szeptem. — Dlaczego mają twoi ludzie ginąć bez potrzeby? Nie idzie mi zupełnie o powstrzymanie Gotów Teodozyusza. Niech wejdą bez żadnej przeszkody w dolinę, aby ich moi strzelcy mogli czemprędzej powitać. Szyku bojowego nie zmienię, naprzeciw wroga nie pójdę. Będę czekał na niego spokojnie i dam sobie z nim radę. Dlaczego upierasz się koniecznie przy obronie przesmyków górskich?