Mała trąbka, sygnał naczelnego wodza, zaniosła jego rozkaz pierwszym szeregom. Podjęły go tuby, powtórzyli pełnym głosem trybunowie, setnicy. Komenda szła wzdłuż frontu.
Trzema gardzielami skalistemi lała się w dolinę tłuszcza wyjąca, uzbrojona w długie dzidy, krótkie włócznie, topory i maczugi. Wydostawszy się na równinę, rozrzucała się łańcuchem po obu stronach przesmyków.
Z bijącem sercem przypatrywały się dzieci Italii dzikim postaciom, które poruszały się ze zwinnością mrówek.
Z tyłu odezwały się trąbki Flawiana.
— Strzelcy, baczności
Drżącą ręką napinał łucznik łuk, układał procarz kamień w procy.
Prawie równocześnie zadudniła ziemia, wzbił się tuman kurzu. Hunowie lecieli wprost na Rzymian.
Przerażony ochotnik puszczał strzałę, ciskał kamień, nie zmierzywszy nawet okiem odległości.
Kiedy ochłonął i spojrzał przed siebie, zdziwił się. Nieprzyjaciel cofał się z takim pośpiechem, jakby uciekał.
Ten pozorny napad powtórzył się kilka razy. I zawsze strzelał młody żołnierz przed czasem. Pociski szły nad głowami Hunów.
Coraz bliżej zaczął się nieprzyjaciel przysuwać. Już wpadło w przednie szeregi kilka włóczni. Polała się pierwsza krew, rozległy się pierwsze jęki.
Z wąwozu wychodzili tymczasem Saracenowie.
Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/271
Ta strona została przepisana.