Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/272

Ta strona została przepisana.

Zakuci od czuba do pięt w żelazo, świecili z daleka, jak żuki błyszczące. Zakryci Hunami, ustawiali się bez przeszkody na równinie.
Ruchliwa dzicz dopadała i odbiegała, trzymając uwagę Rzymian w ciągiem naprężeniu. Nieopatrznie trwonili strzelcy Flawiana pociski, bezczynnie stali kopijnicy i szermierze.
A włócznie Hunów szły gęstsze, celniejsze.
Z przodu, od gór nadpłynęły trzy krótkie, urwane dźwięki rogów.
Łańcuch Hunów pęki w połowie i zwinął się z nadzwyczajną szybkością w dwa kłębki.
Na otwartem polu ukazały się trzy kolumny, ułożone w klin. Na czele środkowej, najwyższej, lśniła złocona zbroja dowódcy.
Regularna jazda Italii poznała swojego wojewodę.
I znów wzywały trąbki Flawiana: „Baczność!” Wzdłuż szeregów rozlegała się komenda trybunów i setników: „Zwieraj się!”
Ochotnik, zamiast się zsuwać, oglądał się poza siebie, blady, bezradny.
Fabricyusz podniósł miecz do góry — kolumny zaczęły się ruszać, zrazu wolno, ociężale, jak duży ptak, zrywający się do lotu, potem prędzej, coraz prędzej.
— Zwieraj się, zwieraj się! — napominała komenda.
— Kopijnicy do przodu! — rozkazywały trąbki Flawiana.
Trwoga odebrała dzieciom Italii przytomność. Kopijnicy, parci przez strzelców, cofali się na szer-