Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/276

Ta strona została przepisana.

gorąca miłość obowiązku i karność obywatelska, dają prawo do rozkazywania.
Flawianus patrzył w tej chwili jasno w zakryte jutro, widział je, czuł, dotykał. Gdyby nawet Arbogast pokonał Teodozyusza, nie zwyciężyłby dla Rzymu. Zasłużony plon krwawego żniwa zebraliby Frankowie, Allemanowie, Gallowie, a ci Frankowie, Allemanowie i Gallowie nie mogli sprzyjać przeszłości rzymskiej, która im odmówiła praw ludzkich. Bogiem ich nie był Jowisz, łaskawy tylko dla Kwirytów. Rzucą się oni wszyscy rychlej, czy później, w objęcia opiekuna wydziedziczonych, Burzyciela wyłączności rzymskiej. Jeśli dotąd tego nie uczynili, to tylko dlatego, że ich promienie słońca galilejskiego jeszcze nie dosięgły.
Boleść patryoty dała Flawianowi jasnowidzenie.
Świeże, zdrowe ludy, otoczyły zewsząd stary, spróchniały Rzym, a nad szumiącą falą tych nowych panów świata błyszczał w blaskach tryumfu Krzyż, nowych pojęć, wyobrażeń, cnót i obowiązków symbol zwycięski.
Flawianus podniósł pięści do nieba i zawołał wielkim głosem zrozpaczonej nienawiści:
— Zwyciężysz, Galilejczyku!
Z pola walki pędziła wprost na niego gromada nieprzyjaciół.
Mógł się cofnąć... Był jeszcze czas... Ale on nie chciał patrzeć gasnącemi oczami starca na hańbę swojego narodu, nie chciał być niemym świadkiem tryumfu Galilejczyków.