Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/277

Ta strona została przepisana.

Dobył miecza, ścisnął konia kolanami i rzucił się w sam środek wyjącej tłuszczy. Za nim poszli młodzi patrycyusze.
Przez jakiś czas czerwieniła się purpurowa toga Flawiana na brudnem tle ruchliwej zgrai i świeciły złocone zbroje jego towarzyszów. Lecz ciemne skórzane płaszcze barbarzyńców były tak liczne, iż pokryły wkrótce togę i zbroje, jak pokrywa robactwo lśniącego chrząszcza.
Ostatni wódz pogańskiego Rzymu skonał bez skargi pod toporami Hunów.
Arbogast widział popłoch dzieci Italii i nie zafrasował się bynajmniej porażką przedniej straży. Już w Medyolanie, kiedy mu Flawianus przedstawił swoje wojsko, wyłączył je z planów bitwy.
Nie szło mu wcale o przesmyki Alp. Wiedział, że go bój na życie i śmierć z Teodozyuszem nie minie, że musi go stoczyć i wolał to uczynić w otwartem polu, gdzie jego ruchów nie krępowały żadne przeszkody, gdzie mógł się rozwinąć i walczyć prawidłowo.
Obojętnie przypatrywał się Gotom, których takie mnóstwo wychodziło z wąwozów, iż zalali wkrótce całe podnóże wschodniego pasma gór. Kazał uciekinierom italskim cofnąć się do warownego obozu, aby nie zawadzali i czekał cierpliwie.
I jego Frankowie zachowywali się tak spokojnie, jak gdyby brali udział w najzwyklejszem widowisku.
Przed nimi szykował Gajnas piechotę gocką, porządkował Alaryk jazdę. Niebawem zahuczy sur-