Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/278

Ta strona została przepisana.

ma wojny i śmierć rozpocznie kośbę straszliwą, — tysiące serc ludzkich przestanie bić na zawsze — a oni, przyklęknąwszy na jednem kolanie, oparci głowami o tarcze, dowcipkowali półgłosem, bawiąc się wyglądem przeciwnika. Przyodziani i uzbrojeni po rzymsku, drwili z barbarzyńskiego stroju Gotów.
— Wszystkie swoje obory otworzył Teodozyusz, aby nam nie zabrakło mięsa — podawano sobie z ust do ust.
Gotowie, zaszyci w skórę, wywróconą włosem do góry, z turzemi rogami na głowach, robili zdaleka rzeczywiście wrażenie olbrzymiego stada byków.
Ale to „bydło”, wykształcono w szkole rzymskiej, słuchało z uwagą i szybkością regularnego legionisty sygnałów i komendy. Bezładne gromady zaczęły przybierać kształty wyraźne. I Gajnas ustawiał swoje wojsko czworobokami, w trzech szykach.
Mimo wprawy wodza i żołnierza, minęło kilka godzin, zanim się kłębki Gotów rozmotały. Bez przeszkody spożyli Frankowie obiad, roznoszony przez niewolników i szynkarki[1].
Słońce odbyło już trzy czwarte części swojej dziennej wędrówki, kiedy na równinie ustał szmer przesuwających się oddziałów.

Teraz ukazał się przed frontem Arbogast. Jechał na siwym koniu w purpurowej todze, z koroną królewską na złotym szyszaku. Niesiono przód nim szkarłatny sztandar, ozdobiony Herkulesem Niezwy-

  1. Dzisiejsze markietanki.