Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/280

Ta strona została przepisana.

Nad ludem Alaryka lśniły w słońcu monogramy Chrystusa, do promiennych gwiazd podobne.
Pogaństwo i chrześciaństwo, przeszłość i przyszłość były gotowe do boju.
Ciszę duszną, ciężką stargały rogi bawole[1] Gotów. Głuche dźwięki przepruły całą dolinę. Odparte zachodnią ścianą gór, wróciły i rozprysły się nad wojskami.
I rozbudziły się dokoła Alpy, ożyły lasy, zadrgało powietrze. Echo, podawane górze przez górę, lasom przez lasy, grało okrutną pieśń wojny. Jakby niewidzialnych istot płacz stłumiony, przerywany westchnieniami, łkał nad równiną.
Z dołu płynął ku niemu szczęk oręża. Gotowie posuwali się naprzód.
Szli bez okrzyków, krokiem równym, niosąc przed sobą duże tarcze, pokryte skórą. Z tłumu pieszych wychylali się jeźdźcy. Orle skrzydła otwierały się i zamykały na szyszakach dowódców.
Po stronie Franków nie poruszyła się ani jedna noga. Łucznicy Arbogasta, najlepsi strzelcy swojego czasu, mierzyli wzrokiem przestrzeń; kopijnicy nie przygotowali nawet dzid, utkwionych ostrzem w ziemi.

Mierzył wzrokiem przestrzeń i stary król. Zasłoniwszy oczy ręką od słońca, wpatrywał się z pod ściągniętych brwi w mrowisko ludzkie. Jego noz-

  1. Rogi bawole otwierały i zamykały w wojsku rzymskiem pochód; trąby (tubae) roznosiły komendę w szeregach; trąbki (buccinae) służyły do sygnałów naczelnego wodza.