Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/282

Ta strona została przepisana.

Jeszcze klęczeli kopijnicy i szermierze frankońscy w pełnych szeregach, kiedy wzdłuż frontu Gotów powtarzała się już komenda: „Zwieraj się!”
Strzelcy Arbogasta nie chybiali.
Prażeni z góry i z dołu, czekali Gotowie niecierpliwie na znak ręcznej walki. Gajnas trzymał ich na smyczy, a oni rwali się do boju. Bladość zawziętości zbieliła wszystkie twarze. Oczy barbarzyńców nabiegały krwą[1], pięści ich ściskały kurczowo głownie mieczów.
Tylu już towarzyszów walało się w prochu... Szeregi topniały z przerażająca szybkością... Któżby sprostał strzelcom Arbogasta? Najlotniejszy orzeł, najlżejszy jeleń nic uszedł ich strzałom.
Nareszcie...
Tuby wyrzuciły z siebie cztery dźwięki, dwa krótkie, dwa dłuższe.
— Kopijnicy do przodu! — rozkazywał Gajnas.
— Do przodu, do przodu! — wtórowały trąby Arbogasta.
Ze stu tysięcy dzikich, nienawiścią przepełnionych piersi, wypadł okrzyk wojenny.
— Chrystus i Teodozyusz! — wołali Gotowie.
— Jowisz i Eugeniusz! — odpowiadali Frankowie.
I dwa waleczne ludy germańskie runęły na siebie za chwałę imienia rzymskiego.

Łucznicy i procownicy skoczyli w tył, za pierwszy szereg — kopijnicy frankońscy zerwali się z kolan — chmura włóczni przesłoniła znów słońce.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – krwią.