Rozbrzmiał brzęk żelaza, uderzającega[1] o żelazo. Kopijnicy wzięli się do miecza. Zwarła się broń z bronią, pierś z piersią.
Bój wrzał na całej linii...
Wrzał zacięty, nieubłagany, jakby zapaśnicy wiedzieli, że od męstwa ich zależą losy dalekich pokoleń, że walczą na przełomie dwóch epok. Got nastawał na Franka z namiętnością barbarzyńcy[2] Frank odpierał Gota ze spokojem wytrawnego żołnierza, który nie trwonił sił bez potrzeby.
Miejsce kopijników Arbogasta zajęli jego szermierze. Zbroję ich zdobiły medale, licznych zwycięstw nagrody; obnażone ich ramiona poznaczyły blizny, mnogich bitew świadkowie.
Szli wśród dźwięków muzyki, prowadzeni wzrokiem Arbogasta.
Z tyłu śledziła ich ruchy para chłodnych, badawczych oczu, co dostrzegały wszystko, przytomne, uważne.
Starzy wojownicy czuli na sobie spojrzenie ukochanego wodza.
— Nie lękaj się! Nie zawiedziemy twojego zaufania, ojcze wojska — mówiły twarze posępne.
Straszne było uderzenie ich długich, obosiecznych mieczów hiszpańskich. Pierwszy szyk Gotów zachwiał się, jak drzewo podcięte.
— Zwieraj się, zwieraj się! — nawoływały tuby Gajnasa.
— Bij, zabij! — podniecali greccy muzykanci Arbogasta.
Z wściekłością rzucili się kopijnicy drugiego szyku Gotów na szermierzów frankońskich. Ale