Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/285

Ta strona została przepisana.

Na chwilę tę czekał Argobast.
Z dwóch stron, z południa i północy, ścisnęła teraz Gotów jego piechota posiłkowa. Parte zewsząd skrzydła, rozprzęgły się, tłocząc się ku środkowi.
Jeszcze raz wzbił się do nieba okrzyk potężny, duszonego wojska klątwa straszliwa, jeszcze raz zwarł się oręż z orężem, zwyciężony ze zwycięzcą — potem głuchła wrzawa, milkły sygnały.
Gotowie ustępowali z pola.
Zapóźno ukazał się Bakuryusz z Iberami na tyłach chrześcian. Z prawej i lewej strony uderzyła na niego jazda posiłkowa, zanim zdążył zapanować nad popłochem.
Ostatnie promienie zachodzącego słońca świeciły wolnym Frankom i Allemanom, którzy dokonali krwawego dzieła.
Dziesięć tysięcy Gotów, nie licząc Iberów, Hunów i Saracenów, zasłało równinę.
Rogi bawole Arbogasta położyły koniec rzezi. Z okrzykami tryumfu wracali poganie do obozu, aby zażyć rzetelnie zarobionego wypoczynku.
Tylko jazda Gallii nie zeszła ze swego stanowiska. Nietknięta przez bitwę, czekała cierpliwie na sygnał.
Do niej zbliżył się Arbogast.
Skinął na dowódcę.
— Ty rozkazałeś, boski panie — odezwał się wojewoda Arbitrio, ten sam, którego król kiedyś w Totonis znieważył.
— Wyruszysz natychmiast brzegiem rzeki — mówił Arbogast — okrążysz od południa wschodnie pasmo Alp i zamkniesz z drugiej strony wszystkie