przejścia. Jutro, zaraz po wschodzie słońca, podsuniesz się pod samo góry. Gdy ci twoje straże doniosą, że się walka rozpoczęła, wtargniesz w dolinę i odetniesz wrogowi odwrót. Spraw się dobrze, Arbitrio, abym cię mógł wynagrodzić godnością komesa.
— Zanim księżyc zejdzie, będę po drugiej stronie Alp — odpowiedział Arbitrio i dał niezwłocznie znak do pochodu.
Zmrok wieczorny spuszczał się szybko z gór, rzucając na dzieło nienawiści ludzkiej szarą zasłonę. Gdzie jeszcze przed godziną szalała burza wojny, tam rozpostarła się uroczysta cisza nocy.
Na wzgórzu, zajętem przez Eugeniusza, rozbłysnęły liczne ognie. Imperator rzymski dziękował bogom za zwycięstwo.
W namiocie swoim siedział Teodozyusz na krześle z kości słoniowej, otoczony książętami, komesami i wojewodami. Na wezwanie jego nie przybył jedyny Bakuryusz, stał on już bowiem przed obliczem większego władcy. Waleczny komes zginął na czele Iberów.
— Twoja boskość pyta o naszą radę? — mówił Stylikon. — Gdybyś chciał usłuchać głosu rozwagi, kazałbyś zwinąć obóz. Im prędzej opuścimy tę nieszczęsną dolinę, tem lepiej dla nas i dla ciebie. Arbogast nie pójdzie za nami do Tracyi.
— I ja podzielam zdanie Stylikona — odezwał się komes Timazyusz, jedyny wódz rzymski przy boku imperatora rzymskiego. — Ponieśliśmy klęskę tak stanowczą, iż trzeba pozwolić żołnierzowi wypo-