Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/288

Ta strona została przepisana.

żyć. Znak Twojej chwały chcę wywyższyć ponad wszystkie korony tej ziemi, aby Ciebie wielbiły mnogie ludy i prawnuki naszych prawnuków.
— A jednak... Tyś powinien był być z moimi Gotami. — zawołał znów gwałtownie, marszcząc brwi. — Oni za Ciebie walczyli. Dlaczego nie byłeś z Gajnasem?
— Moja wina, moja wina, moja wielka wina! — szeptał, bijąc się w piersi. — Nakaż, o Panie, sercu mojemu pokorę i cierpliwość.
Wszczepione zasady nauki Chrystusowej walczyły w duszy Teodozyusza z jego wrodzoną popędliwością. To modliły się jedne, to wybuchała druga.
Wielki imperator miał tę samą żywą, szczerą wiarę, która prowadziła pierwszych chrześcian na arenę amfiteatru i tłumiła w nich trwogę przed śmiercią męczeńską. Kochał on Chrystusa, jak Ambrozyusz i Fabricyusz i oddał Mu wszystkie uczucia swoje. Z chwilą, gdy zasiadł na tronie, myślał tylko o ostatecznym tryumfie nowej Ewangelii. Przyszedł pod Akwileę w tem przekonaniu, że Chrystus żądał od niego stanowczej rozprawy z poganami. I tylko dlatego kazał uderzyć natychmiast na Arbogasta, chociaż, jako wytrawny żołnierz, nie lekceważył sił przeciwnika.
— Chrystus będzie ze mną — wierzył z wiarą dziecka.
Pobity okrutnie, był jak człowiek, zepchnięty nagle w przepaść. Nie widział dokoła siebie nic, ani światła, ani rozpadliny, ani gałązki, o którąby mógł