Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/290

Ta strona została przepisana.

Jeśli taka będzie wola Chrystusa, ułoży się bez żalu w sile wieku w grobowcu Konstancyusza, gdzie przygotował dla siebie skromne posłanie, lecz niech jego oczy uradują się jeszcze przedtem tryumfem Krzyża.
— Oświeć mnie, Panie! — błagał. — Powiedz, co mam uczynić. Zmiłuj się nad Swoją owczarnią. Nie pogardzaj tymi, którzy Tobie ufają. Bądź Bogiem mocnych, szczęśliwych... Tyle już łez wylało się dla Twojej chwały.
I bił głową o ziemię.
Kiedy tak leżał, pokorny, bezsilny, przygnieciony bólem całego, zagrożonego chrześciaństwa, zstępował w jego duszę spokój. Zdawało mu się, że ktoś kładzie miękką rękę na jego głowę rozpaloną i chłodzi ją, zdejmuje z niej ciężar troski.
— To Ty, Panie? — mówił zcicha. — Wierzę w Ciebie, wierzę, wierzę. Odpuść mi pychę człowieka. Nie Twój syn, lecz imperator i żołnierz bluźnił. Spójrz łaskawie na Swoje dzieci, a będę łagodnym, miłosiernym, pokój czyniącym, jak Ty. Mścić się nie będę. Krwią słabych, zwyciężonych nie zmażę rąk. Przebaczę wszystkim, jak Ty, by Twoi wrogowie Ciebie błogosławili.
Podniósł się i kazał przywołać wodzów.
— Jutro ze świtem — rzekł, gdy książęta, komesowie i wojewodowie przed nim stanęli — zmierzy się Gajnas po raz wtóry z Arbogastem.
Wódz Gotów pochylił głowę na znak posłuszeństwa.
Wtem wszedł do namiotu Fabricyusz, który czuwał nad strażami nocnemi.