Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/292

Ta strona została przepisana.

Fabricyusz pamiętał Arbitria z czasów pierwszej młodości. Służył z nim w straży pałacowej, a następnie, jako trybun, w tym samym legionie. Wiedział także, dlaczego znany powszechnie ulubieniec Arbogasta chciał porzucić sztandary swojego dobrodzieja, w Wiennie bowiem mówił mu Rikomer o zajściu w Totonis, które sam Arbitrio rozgłosił, skarżąc się na niesprawiedliwość króla.
Bez obawy szedł Fabricyusz do obozu nieprzyjaciół. Złego przyjęcia nie spodziewał się u towarzysza broni. Był kiedyś z Arbitriem w dobrych stosunkach.
Cisza nocy i doznanego zawodu spowiły wzgórze, zajęte przez legiony Teodozyusza. Żołnierz nie gawędził przy ognisku, nie przekomarzał się z szynkarkami. Gdy mu rogi bawole obwieściły godzinę spoczynku, ułożył się do snu, by zapomnieć jak najprędzej o klęsce dnia ubiegłego.
Prowadzony przez dwóch szpiegów, którzy mu świecili pochodniami, spuszczał się Fabricyusz szybko w dolinę. Sygnały wieczorne przebrzmiały już dawno, a od pierwszych straży pogan oddzielały go cztery dobre mile[1]. Trzeba się było spieszyć, by wrócić przed północą do obozu.
Milcząc, postępował za góralami, trawiony bólem serdecznym.

Że się Arbogast będzie bronił do upadłego, że skąpie się w potokach krwi chrześciańskiej, zanim sam runie, o tem nie wątpił. Lecz nie przypuszczał nigdy porażki.

  1. Rzymskie.