Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/293

Ta strona została przepisana.

I jego ogrzewał tak samo, jak Teodozyusza, w drodze do Italii płomień wiary, i on był przekonany, iż Bóg przeraził rozmyślnie swoich wyznawców buntem Arbogasta i Rzymu, aby ich zmusić do ostatecznej rozprawy z bałwochwalcami.
Byłożby jeszcze zawcześnie?...
Fabricyusz nie miotał się, nie bluźnił, jak Teodozyusz.
Upokarzająca pokuta publiczna, jakiej się poddał, przykra służba w szpitalach, dłuższy czas, spędzony w ciszy leśnej w towarzystwie świątobliwego pustelnika, wśród umartwień ciała i rozmyślań duszy, zbliżyły go więcej do istoty nauki Chrystusowej, aniżeli nienawiść do pogan. Biskup medyolański znał dobrze naturę ludzką, gdy postanowił złamać dumę młodego wojewody za pomocą środków gwałtownych. Tylko cierpienie uszlachetnia siłę.
Wyszedłszy z twardych rąk Ambrozyusza, patrzył Fabricyusz innemi oczami na świat i ludzi. Co mu się dawniej wydawało prawdą i cnotą, okazało się teraz kłamstwem i występkiem; co go dawniej oburzało, budziło w nim teraz pobłażliwość i współczucie.
Żarliwy chrześcianin, spostrzegł zdumiony, iż zasady nauki Chrystusowej musnęły zaledwo po wierzchu swoich wyznawców. Nowa wiara nie wzięła dotąd człowiekowi jego namiętności, nie pokonała pychy, zawiści, samolubstwa, nie zrównała słabego z mocnym, ubogiego z bogaczem, jak Chrystus nakazywał.
Dokoła siebie widział Fabricyusz złość ludzką, wichrzącą z taką zaciekłością, jak gdyby się na zie-