opuszczali miasto, aby nie patrzeć na tryumf Galilejczyków. Symmachus udawał się do swoich dóbr, na Sycylię, Klaudyanus do Afryki, Rufiusz do Gallii.
Tylko dziewice Westy, przykute ślubami do swojego ołtarza, nie mogły sobie oszczędzić chwili okrutnej[1]
Powiedziano im, że namiestnik cesarski zgasi dziś święty ogień i wróci im swobodę. Zdumione groźbą tak niesłychaną, czekały w niepokoju na przedstawiciela władzy świeckiej.
W celi świątyni, w złoconem krześle spoczywała Fausta Auzonia, pełniąc swoją czynność kapłańską. Na ołtarzu tlił słaby płomyk, podtrzymywany gałązkami laurowemi, które Fausta rzucała od czasu do czasu na rozżarzone węgle.
Ona jedna zachowała spokój, kiedy trwoga ogarnęła nawet sędziwą Pulcheryę Placydę. Widząc, że kapłanki tracą przytomność, pilnowała żnicza, chociaż jej godzina jeszcze nie nadeszła.
U jej stóp, na podnóżku siedziała Porcya Julia, splótłszy ręce na jej kolanach.
— Opuszczamy to nieszczęsne miasto — mówiła siostra Juliusza — które bogowie oddali na pastwę Galilejczykom. Jedziemy daleko, poza granice cesarstwa, aż de[2] Kwadyi, gdzie Konstancyusz Galeryusz nabył rozległe ziemie. Nie wiedział, biedak, że to pustkowie będzie mu się kiedyś wydawało rajem. Tam nie dosięgnie nas ręka Teodozyusza, nie zakłócą naszego spokoju kapłani galilejscy. W ciszy leśnej będziemy mogli czcić bez przeszkody naszych Penatów i płakać nad nieszczęściem ojczyzny.