Porcya ukryła twarz w fałdach sukni Fausty.
— Ktoby się tego spodziewał... ktoby się tego spodziewał... — zawodziła.
— Czy Hymen pójdzie za tobą w obce kraje? — pytała Fausta, gładząc ręką pieszczotliwie włosy Porcyi.
— Tak, pani — odpowiedziała Porcya. — Konstancyusz wysłużył sobie moją miłość cierpliwością i męstwem. Nie zginął wprawdzie śmiercią bohaterską, jak Flawianus, ale tylko dlatego, że go strzała nieprzyjaciela obezwładniła w chwili, kiedy chciał się rzucić za prefektem w tłum barbarzyńców. Rannego podnieśli łucznicy Arbogasta i oddali służbie lekarzów obozowych. Za jednę rękę, którą poświęcił dla Rzymu, oddam mu moje obiedwie. Utworzymy sobie na obcej ziemi nową ojczyznę, schronisko dla wszystkich, których gniew Galilejczyków wypędził z Italii. Kajus zabiera z sobą pamiątki rzymskie, posągi Jowisza, Junony, Marsa i Westy i mnóstwo klientów, wiernych bogom narodowym. Jedź z nami, pani świątobliwa! W lasach Kwadyi nie będzie nikt urągał twemu bólowi. Może się Jowisz ulituje kiedyś nad swoim ludem i pozwoli nam wrócić do świętej stolicy Klaudyów, Juliów i Antoninów.
Fausta wskazała ręką na płomień.
— Dopóki ten ogień płonie na ołtarzu Westy, dopóty jestem jego niewolnicą — odrzekła.
— A gdy go nasi wrogowie zgaszą? — zapylała Porcya półgłosem.
Nie odrazu odpowiedziała Fausta. Zmarszczywszy brwi, patrzyła jakiś czas na posąg Westy. Twarz jej miała wyraz stanowczości.
Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/312
Ta strona została przepisana.