Teraz dopiero spojrzała na niego i z jej ust spłynęły dwa słowa, ostatnie słowa jej warg stygnących:
— Ko...cha...łam cię...
— O, o, o! — ryknął Fabricyusz i runął razem, z trupem Fausty na mozajkową posadzkę świątyni.
Zalany krwią Fausty żnicz narodu rzymskiego, syczał jeszcze jakiś czas, potem zczerniały węgle i ciemności zaległy przybytek Westy.
Fabricyusz przycisnął do ust skraj sukni Fausty, podniósł się i opuścił Atrium.
Na dworze powitały go okrzyki chrześcian, lecz on nie słyszał wrzawy radosnej, nie dziękował tłumowi spojrzeniem przyjaznem. Szedł szybko ulicami Rzymu, zapatrzony przed siebie wzrokiem dziwnym, jakby olśnionym wielką światłością. Szedł ku wzgórzu celijskiemu, a gdy stanął przed pałacem Lateranów, kazał się oznajmić biskupowi Syrycyuszowi.
Biskup przyjął natychmiast namiestnika cesarskiego.
Fabricyusz zdjął z siebie złoty łańcuch, naramienniki, medale, pas purpurowy, miecz, wysadzony drogiemi kamieniani[1] i złożywszy wszystkie oznaki swojego dostojeństwa świeckiego u stóp arcykapłana chrześcian, mówił głosem, pełnym łez i smutku.
— Oddaj te znikomości ubogim ojcze świątobliwy, a mnie przyjm do swojej służby i naucz czynić pokój. Patrzałem dotąd tylko na krew, słyszałem tylko klątwy mordowanych i płacz zwyciężo-
- ↑ Błąd w druku; powinno być – kamieniami.