Rychłą godziną nad lipcowym rankiem,
Bez pompy, straży ostentacyi wszelkiej,
Dworca kolei przepełnionym gankiem,
Zdążał prezydent Republiki Wielkiej.
Służba kolei uchylała głowy
Przed szefem kraju, co skromnie bez buty,
Uprzejmie, szczerze, choć krótkiemi słowy
Za uniżone dziękował saluty.
Bo zawsze prawy, szlachetny i chwacki,
Czuł się wśród obcych jak znajomy stary
Nie wiedząc biedny, że z tylnej zasadzki
Czatuje hyena chciwa krwi ofiary.
∗ ∗
∗ |
Rumak kolei zasapiał parowy
Prosząc nagląco gości do wagonu;
Prezydent wybiegł z pobocznej alkowy,
Aby pospieszyć do Mentor, do domu.
W tem strzał się rozległ... dym zakrył mordercę
A jęk się odbił męża dostojnego
„Boże! cóż to jest? — jam ugodzon w serce!...
...Umieram.... Panie! przyjm sługę Twojego!..
Skon nagły, krótki i niespodziewany
Przejściem jest tylko do życia przyszłego;
Lecz tam gdzie sztuką biegłą przedłużany,
Torturą grozy konania wolnego.