To westchnie smutnie — to szepnie „Mój Boże!
Z jakąże jabym uczył się ochotą!...
Czemuż ubogi w szkoły iść nie może?
Ach! pocoś Boże, stworzył mnie sierotą?
A gdy z snu ocknął — pędził na kurchany.
Jakież wspomnienia w piersiach tu odżyły, —
Tu łzy, jak pereł sznur nagle zerwany,
Nieraz po bladych licach się stoczyły.
∗ ∗
∗ |
Z błogosławieństwem owdowiałej matki,
Złożonem usty na sierocem czole,
Rzucając progi uboziuchnej chatki,
W świat się bez grosza puściło pachole.
I po dniu skwarnym już z zachodem słońca,
Wytarłszy łokciem szare kurzu plamy,
Głodny, spragniony z miną posła gońca,
Do Williams College śmiało stuknął bramy.
Długo nie czekał — skrzypnęły wrzeciądze,
„Kto tam? — i czego?“ zafuknął głos stary.
— Student, — chcę w szkoły — „a masz też pieniądze?
Ozwał się znowu głos z poza kotary.
Mam! odparł żywo podróżny nasz młody.
Chcę widzieć spiesznie głównego Docenta
Collegium tego — by złożyć dowody
I recepcyjne główne dokumenta.