z powodu zerwania z nim, a raczej odrzucenia go przez Maryę. Przedewszystkiem nie zdawał sobie z tego sprawy, że kwestya ta tylko dla niego była najważniejszą na świecie. Wydawało mu się, że ciągle w mieście o tem mówią i że prawie niczem innem się nie zajmują.
W restauracyi było prawie pusto.
Rdzawicz kazał sobie podać kolacyę i wziął pierwszą z brzegu gazetę. Wtem do sali weszła gromadka młodych ludzi, widocznie rozbawionych i wracających z towarzyskiego zebrania; ubrani byli wieczorowo. Rdzawicz nie znał z nich żadnego. Wyglądali na młodzież z zamożnej i eleganckiej, tą pospolitą elegancyą bez dystynkcyi, szlachecko‑burżuazyjnej sfery. Po większej części byli różowi, przystojni, rozczesani na pół głowy, mieli w ładnych krawatach szpilki bez gustu, ruchy swobodne i salonowe, ale bez żadnej wrodzonej wytworności, wyrazy twarzy pewne siebie, sprytne, czasem mniej lub więcej zblazowane i płasko‑cyniczne, zdradzające dużą praktyczną znajomość życia, a żadnej oryginalnej, swojej, głębszej lub wyższej myśli. Rozsądna, płaska, zdawkowa, codzienna inteligencya i chęć ordynarnego, gminnego użycia: były najznamienniejszą cechą duchową tej młodzieży. Odbijał od nich cokolwiek otyły blondyn, lat około czterdziestu, o typie wybitnie wiejskim. Poczęli jeść i pić. Ktoś kazał podać szampana. Rozmowa zrazu urywana, poczęła się ożywiać. Mówili głośno, tak, że Rdzawicz nieopodal i niewidocznie dla nich siedząc, mógł słyszeć każde słowo.
— Przyjdziecie na przyszły wtorek? — ozwał się młody, może dwudziestoletni brunet.
Strona:PL Tetmajer - Anioł śmierci.djvu/106
Ta strona została skorygowana.