nieokrzesany«, jeżeli to wszystko nie jest prawdą; Rdzawicz uśmiechał się z zadowolenia, usiłując się nie uśmiechać i »miał tremę«.
— Żebym jedno takie zrobił, jak Boga kocham, dziurębym w parasolu nosem wybił, a on ma tremę! — oburzał się Tężel, ale Rdzawicz był ciągle jednakowo zdenerwowany i niespokojny.
Od powrotu swego z zagranicy, Rdzawicz żył prawie, jak pustelnik. Nie bywał nigdzie, nawet u Przerwiców od owego razu w dniu śmierci Drewskiego, nie był wcale. Kolegów, między którymi a sobą czuł całą przepaść, unikał starannie. Zamknięty u siebie całymi dniami pracował gorączkowo przy pomocy Tężla, starego »finitora« Czempińskiego i kilku ludzi. Od swego przyjazdu do Warszawy do końca lutego, wymalował »Wampira«, wykończył, prawie już zresztą gotowe, z przed wyjazdu za granicę, »Centaury« i wykuł nagrobek dla Drewskiego. Zajętemu tak czas schodził niespostrzeżenie; zresztą Rdzawicz przekonał się, że jedynem lekarstwem na jego chorobę jest gorączkowa, gwałtowna praca, która całego człowieka pochłania i męczy go fizycznie tak, że na chęć, zwykłą u podobnych ludzi jak on, moralnego męczenia się, sił już po prostu niema.
Z kwadrans może Rdzawicz chodził coraz prędzej po pracowni, z rękoma w kieszeniach i cygarem ledwo tlącem się w ustach; Tężel tymczasem lepił z wosku małego dyabełka w kropielnicy. Nagle Rdzawicz wyjął z ust cygaro i przyciszonym głosem zapytał:
— Tężel, słuchaj... byłeś ty wczoraj na wystawie?
— Byłem, właśnie chciałem ci opowiedzieć, co ga-
Strona:PL Tetmajer - Anioł śmierci.djvu/144
Ta strona została skorygowana.