— Tak, jakby niedobrze wiedziała, kto jestem, czy mię zna, czy nie zna? Popatrzała na mnie chwilę bez żadnego wyrazu, jak na mur, i kiwnęła mi głową, jakby jej mucha z jednej strony kapelusza siadła.
— Przypatrywała się moim robotom?
— Przypatrywała.
— Z zajęciem? Uważałeś?
— Naumyślnie stanąłem niedaleko. Na rzeźbę patrzała, ale obrazowi przypatrywała się długo.
— I cóż?...
— A cóż ja wiem? Była z panią Porzelską i z jakąś panną, dosyć szczupłą i wysoką.
— Jak była ubrana?
— Miała ciemno‑granatowe futerko do figury, obramowane czarnym barankiem i czapeczkę z jakiegoś czegoś świecącego, także czarnego, z białym woalem.
— A suknię?
— Nie widziałem.
Rdzawicz zmarszczył się niecierpliwie.
— Był kto z nią?
— Z początku te panie były same. Potem przyszli ich znajomi.
— Kto?
— Nie znam. Naprzód przyszedł jakiś brunecik z taką pinczerkowatą twarzą, pięknie wygolony. Gadał jej coś, ale ledwo się uśmiechała. Potem jakiś łysy jegomość, w ogromnie wysokim kołnierzu, z baczkami, w monoklu. Jego słyszałem, tak mówił do niej: «Ma foi, ten pani« — — Tężel urwał i widocznie przekręcając usłyszane słowa, dokończył — ten pan Rdzawicz
Strona:PL Tetmajer - Anioł śmierci.djvu/146
Ta strona została skorygowana.