sama kobieta!... Jak można mnie tak odrzucać! Jak można! Jak można! Jak można! Maryo! Rysiu!...
Pochwycił go płacz, który przeszedł w spazmy.
Tężel był w rozpaczy. Obejmował Rdzawicza rękoma, całował, tulił i czuł, że mu grube łzy ciekną po twarzy. Zarazem czuł, że nie wie naprawdę, co się stało, że mu się wszystko miesza w jakiś pogmatwany, potworny kłąb.
Nadszedł wieczór. Rdzawicz uspokoił się i zdawało się, że zasnął. Tężel zapalił lampę i spojrzał nań. Leżał na wznak na kanapie, ze zbielałemi, rozchylonemi ustami, blady jak trup i jak trup sztywny. Obrzmiałe, zaczerwienione powieki spoczywały na oczach bezwładnie.
— Śpi, czy nie śpi — myślał Tężel.
Zapalił papierosa i stuknął popielniczką; Rdzawicz nie ruszył się.
— Śpi — szepnął i odłożywszy papierosa, oparł przy stole czoło na rękach i począł patrzeć na leżącego.
— Śpi, chwała Bogu — szepnął znowu. — Biedny chłopak...
Nagle uczuł, że go coś ciągnie w przeciwną stronę i odwrócił głowę — to portret panny Tyżwieckiej patrzał nań swemi wielkiemi, ciemno szafirowemi, o złocistym blasku oczyma.
— Coś ty uczyniła — szepnął — coś ty uczyniła...
I porwał go na tę kobietę wściekły, szalony gniew; miałby ochotę rzucić się na jej portret i podrzeć go, poszarpać na sztuki. Portret zaś patrzał nań uporczywie. Tężel utkwił oczy w tych martwych a patrzących
Strona:PL Tetmajer - Anioł śmierci.djvu/15
Ta strona została skorygowana.