Strona:PL Tetmajer - Anioł śmierci.djvu/152

Ta strona została skorygowana.

w środku pokoju, pod ciemno­‑amarantowem o brudnożółtych koronkach ciel de lit, wśród szeroko rozsuniętych kotar, stało łóżko narysowane w skróceniu, a światło świec padało nań jasne i wielkie. Obok łóżka, człowiek w szarym płaszczu, prawie padał w tył i razem na kolana, wyrywając się równocześnie piersią naprzód, jakby chciał za kimś lecieć, z rękami załamanemi na czole i oczach, rozchylonemi wargami i zaciśniętymi, jakby w straszliwym bólu zębami; po prostu widać było, że się wali z szalonej rozpaczy. Łóżko wraz z tym człowiekiem było ku prawej stronie od widza, na lewo zaś od tej strony, ku której padający zwrócony był przodem, mając wzdłuż siebie łóżko i poza sobą poduszki, ściana jakby rozwiała się i w niezmierną, otwartą przestrzeń, w jakąś blado­‑różaną o złotym odcieniu otchłań, odchodziła kobieta w białej sukni ślubnej, z welonem i kameliami we włosach, zupełnie plastyczna, a równocześnie jakby wtapiająca się w tę blado­‑różaną o złotym odcieniu rozwiej.
W ruchu tej kobiety, która mogła iść w nieskończoność, wiecznie taka rzeczywista i niknąca, taka kobieta­‑widmo i wiecznie w tej nieskończoności widzialna: była zupełna obojętność i zupełny spokój... Odchodziła w swej ślubnej sukni, z welonem i kameliami we włosach, jak cień, lub jakby od rzeczy nieżywej... Tymczasem w tym człowieku, który i lecieć chciał za nią i na kolana padał, jakby chciał za nią krzyczeć i w tył się walił: była przechodząca wszelką moc ludzką boleść, gruz rozpaczy, zdruzgotanie i zgruchotanie wszystkiego, co ludzkie... Na łóżku zaś poza nim, wśród otwartych