ona jednak, jakby przeczuwając to może bezwiednie, spojrzała nań i choć w tem spojrzeniu nie było nic, tylko cicha głębia i czystość, Rdzawicz nie uczynił, co chciał. Ale usta jej wołały: pragnę!...
Rdzawicz patrzał na tę twarz i pił ją oczyma, zapomniawszy o tem, że trzeba rozmawiać. Czuł, jakby jakieś nowe życie w niego wchodziło i jakby mu się otwierał jakiś nowy horyzont życia. Przedewszystkiem jednak niosły go zmysły; »Śliczna! śliczna! śliczna! — mówił jej drganiem ust. — »Pójdź, pójdź!...« Czuł, jakby coś omdlewało w nim z pragnienia i równocześnie przędło koło Eli jakąś sieć palącą. Przepalał jej ubiór i ją samą wskróś, opłomieniał ją i zdawało mu się, że widzi swoje pragnienie, jako niesłychanie subtelną płomienisto‑błękitną substancyę, którą Ela jest owiana cała, od stóp do głowy i ponad nią. Zarazem chciałby był wziąć w dłonie jej duszę i wyobrażał sobie, że wyglądałaby jak róża, zupełnie biała, która w jego dłoniach i pod jego wzrokiem przemieniałaby się powoli w ciemnopurpurową, o tak mocnej woni, ażby odurzony nią padł bezprzytomnie... Nigdy nie doznawał równie silnego uniesienia; czuł, że dochodzi do granicy, gdzie miesza się bez pamięci i samemu ich w danej chwili nie odróżniając, słowa: »kocham« i »pragnę«; zdolny był jednakże obejmować to myślą, że ta kobieta, która pobudza go do najwyższej ekstazy zmysłów, jaką czuł kiedykolwiek, jest zarazem najczyściejszą kobietą, jaką kiedykolwiek spotkał.
Co ona myślała i czuła: nie wiedział. Szli stosunkowo dosyć już długą chwilę w milczeniu, ona oparta
Strona:PL Tetmajer - Anioł śmierci.djvu/195
Ta strona została skorygowana.