— Kiedy pan zechce. Ale możeby najlepiej było dziś zacząć popołudniu. Ma pan czas?
— Dobrze. Mam. A cóż pan chce rzeźbić, jeżeli mogę wiedzieć?
— Anioła życia.
— Anioła życia? Cóż to ma być?
— Widzi pan, chcę zrobić coś takiego, co się rwie w górę, vers le ciel. Chcę zrobić coś — tu przestał mówić, wziął kawałek węgla ze stołu i począł rysować na ścianie. Pod ręką jego z niesłychaną szybkością rósł kształt skrzydlatej postaci en face. Skrzydła były rozpięte i wzniesione wysoko, postać jakby razem szła i zrywała się do lotu. W kilku liniach nadał twarzy anioła wyraz jakiejś młodzieńczej mocy, bujności, zachwytu i czegoś promiennego. To było rzeczywiście: Życie...
Tężel osłupiał.
— Widzi pan — mówił Rdzawicz, kładąc węgiel na stole — chcę zrobić coś takiego, co za sobą porywa świat, ludzi i niesie gdzieś w przestrzeń, w dal, w przód! Coś, co bucha zdrowiem, tryska świeżością; gdy się śmieje, to gaje drżą, gdy zawoła ku sobie, to się skały pochylą. Chcę zrobić coś takiego, w czemby się dało uczuć zieleń łąk, słoneczność, błękit wiosenny, coś takiego, żeby to czyniło wrażenie, że się z tem strumienie w górę rwą i że za tem oceany w górę polecą. Coś, rozumiesz pan, coś takiego, żeby się zdawało, że to z oczu sypie kwiaty i błyskawice, te, co w niebo biją... Coś... rozumie pan?
— Rozumiem.
— I pomoże mi pan obtłuc?
Strona:PL Tetmajer - Anioł śmierci.djvu/21
Ta strona została skorygowana.