chodziło prawie do hallucynacyj, a w którem kilka razy doznał owej chwilowej, zupełnej utraty świadomości. Czuł, że się wyczerpuje i że się w nim coś po prostu obala ze znużenia i wewnętrznej trawiącej go gorączki i wreszcie uległ jej, jak mu powiedziano, aż na cztery tygodnie. Teraz przypominał sobie cokolwiek swoją chorobę. Była to powódź chaotycznych wizyj, taki ich nawał, że zdawało mu się, że go zgniotą, jak druzgocące się i obalające na człowieka piramidy, kościoły i obeliski. Potworne kłęby obrazów tłoczyły się na niego, larwy czerwone i wstrętne i białe marmurowe boginie, lemury i upiory, olbrzymy z maczugami i straszliwe widma o głowie ptasiej, z oczami, jak karbunkuły, z błonami olbrzymich nietoperzy u ramion, na suchych pawich nogach, wydające przeraźliwy pisk i zaduch gnijącego ciała. Spadały nań odcięte głowy Meduzy, których pęki żmij zdychały mu na twarzy, zimne, oślizgłe, albo zbliżały się doń ku twarzy na pół ogniłe trupy i usta do ust mu przykładały.
Była to jedna straszliwa męka, aż wreszcie ocknął się wśród ostatniej wizyi — bezmiaru.
— Czy pytał się kto o mnie z miasta?
— Owszem, parę osób zapytywało listownie.
Rdzawicz spojrzał na wskazane mu przez Tężla listy i kartki i kurcz ścisnął mu serce. Przypomniał sobie swoją chorobę w Kłężu i te karteczki, które Jadwiga Strzeliska przynosiła mu od Maryi do domku w ogrodzie, w którym go umieszczono. Raz pisała: »Proszę nie pić tak dużo limonady, bo zaszkodzi, ale za to zjeść kawałek białego mięsa z pulardy«. Innym razem: »Czy
Strona:PL Tetmajer - Anioł śmierci.djvu/245
Ta strona została skorygowana.