— Co pan tam ma? — spytała, wskazując głową odkrytego Anioła śmierci.
Jemu błysnęła nagle myśl, że tak będzie najlepiej: wstał i odsłonił grupę.
Jadwiga podniosła się z krzesła, podeszła i poczęła patrzeć.
— Rozumiem tak, jak rozumiałam Wampira — powiedziała smutno i ze współczuciem.
— Niechże mi teraz pani powie — — rzekł Rdzawicz, przysuwając jej krzesło.
— Jest narzeczoną.
Rdzawicz uczuł, że ogień uderza mu w głowę, ale zarazem zdziwił się, pierwsze uczucie bowiem nie było bolesne, ale przeciwnie, jakby przynoszące ulgę po długiem cierpieniu. W jednej sekundzie przemknęły mu myśli: a więc skończyło się, zapadło i trzeba skończyć... Jakby odetchnął po zrzuceniu z ramion wielkiego ciężaru i jakby jakieś dawne swobodne życie znów otwierało się przed nim. Bądź co bądź, przecież jest dno w tej przepaści. Blada i czysta twarz Eli Rosieńskiej zamajaczyła mu w oczach.
— Borzewskiego — rzekł prawie swobodnie.
— Nie, Kołolaskiego — odparła Strzeliska.
Rdzawicz cofnął się. Nie mógł zrozumieć.
— Co? co? — zapytał.
— Kołolaskiego — powtórzyła.
— Jakto? Tego grubego, niemłodego blondyna z pod Klecka?
— Tak. Tego.
— Jakże się to stało? Kiedy?
Strona:PL Tetmajer - Anioł śmierci.djvu/261
Ta strona została skorygowana.