lentem do Rdzawicza, jak psu do farbiarstwa. No, niech tam... stało się, co się stało... Jak to wystawi, sypną się wieńce, sypną się dziengi, otumani go to, przeboleje. Już wiem, że się zaraz weźmie do nowej rzeczy... To dziwne, jakem na niego patrzał, to mi się serce ściskało i zdawało mi się, że już wszystko dyabli biorą, a jak na tę jego robotę patrzę, prawie, że mi wesoło. Co to jest sztuka! Ba, ale taka sztuka! Że ten Anioł jest taki pełen życia, to i we mnie życie wstępuje. Bo naprawdę z nim się coś rwie w górę, jak Rdzawicz mówi. Co to jest za wyraz! Co za ruch! Te skrzydła prawie szumią... Naprawdę w tym ruchu jest coś, jakby się rzeka pierwszy raz ze źródła miała puścić. Ten anioł...
W tej chwili usłyszał Tężel szelest za sobą; obrócił się: Rdzawicz miał oczy otwarte i poruszył się. Spojrzeli na siebie; w Tężlu ścisnęło się znowu serce i znowu nie wiedział, co począć — odezwać się, czy nie?
— Spałeś? — rzekł wreszcie.
— Spałem — odrzekł Rdzawicz dość głośno. — Spałem. Jeszcze nie mogę... jeszcze mi się...
I znowu skręcił głowę twarzą ku ziemi.
Tężel zaś patrzał nań i czuł, że mu się oczy łzawią. Nakoniec Rdzawicz ozwał się przerywanym, zdławionym głosem:
— Cóż teraz będzie?...
Tężel nie wiedział, co mu odpowiedzieć.
— Cóż teraz będzie? — powtórzył Rdzawicz, a w głosie jego było tyle bólu i tyle żałości, że Tężel uczuł, iż mu kurcz gardło ściska. Cóż miał odpowiedzieć?
Strona:PL Tetmajer - Anioł śmierci.djvu/28
Ta strona została skorygowana.