łuszyły na niego ślepie. Wtenczas małemu kotowi przyszło na myśl, że możnaby z niemi spróbować wejść w stosunki. Widywał je już od jakich dwóch miesięcy i nieraz uważał, że się bardzo wesoło bawią, ordynarnie, bez żadnej dystynkcyi i żadnego wdzięku, ale nie można zaprzeczyć, że przyjemnie. Mały kot nie miał żadnego odpowiedniego towarzystwa we dworze i miał nieraz ochotę przyłączyć się do nich; zachęcała go nawet do tego ogarzyca, liżąc go, ile razy przechodził koło niej. Mały kot zastanowił się, że mogłaby być teraz dobra chwila do zawiązania stosunków i zmienił pozycyę groźną na uprzejmą. Szczenięta zbliżyły się i poczęły go wąchać, wyciągając ku niemu ostrożnie łebki, kiedy jednak jedno ośmielone i ujęte jego grzecznością, chciało mu polizać nos, mały kot dał mu w twarz, poczem przesadził jego rodzeństwo, potem mokrą trawę, która w tem miejscu podchodziła wązkim pasem pod okno i wskoczył na nie. Tu był pewny siebie: spojrzał z góry na zdumione szczenięta, które popodnosiły łebki, jak za ptakiem, kiedy im się z pod nóg porwał, oblizał sobie trochę zmoczone łapki i wpadłszy w doskonały humor, począł nadzwyczaj misternie podbijać i chwytać sznurek od story.
— Kyci! — zawołał od drugiego okna Rdzawicz, który wyglądał w ogród i przypatrywał się małemu kotowi; mały kot wysunął łebek z za framugi, zobaczył, że to znajomy, miauknął i zeskoczywszy, podszedł ku Rdzawiczowi, gdzie został wzięty na ręce, posadzony na drugiem oknie, pogłaskany i upoważniony do zabawy z dewizką od zegarka.
Strona:PL Tetmajer - Anioł śmierci.djvu/289
Ta strona została skorygowana.