sobą młodą jeszcze osobę, wykwintnie, ale trochę błyskotliwie ubraną, za którą szedł Morski i około lat trzydziestu mężczyzna, podobny do niej, z bardzo smutną twarzą.
— Czy to jest pani Zręmbska? — szepnął Rdzawicz do Przerwicowej.
— Tak; a to jest jej brat, Bolesław Łukowicz, Oboje owdowieli, ona przed trzema laty, on przed rokiem, i teraz razem mieszkają.
— Ah! cher comte! — rzekła pani Twardowiecka, witając Morskiego ze słodkim uśmiechem.
Panna Matylda wlepiła w niego długie spojrzenie z pod brwi i podała mu rękę bardzo poufale i tak, aby to było widać.
— Wyobraźcie sobie — mówiła prędko pani Zręmbska, nim się jeszcze ze wszystkimi przywitała — że Morski, który jechał z nami odemnie, nie mógł znaleźć w kieszeni czegoś, co tu wiózł i musieliśmy stać na drodze, aż się przekona, czy ma, bo inaczej chciał wracać po to do Spleszewa.
— Pozwoli sobie szanowna sąsiadka przedstawić kuzyna Lorci, który bawi u nas — ozwał się pan Rosieński, podprowadzając ku niej Rdzawicza.
Pani Zręmbska przyłożyła szybko i mimowolnie do oczu binokle na długiej rączce z srebrną cyfrą, ruchem, jaki zwykle mają osoby krótkowzroczne, i podając mu rękę, rzekła:
— A! Wszak panu należy się powinszowanie za wielki tryumf, jaki pan odniósł w Monachium?
Strona:PL Tetmajer - Anioł śmierci.djvu/310
Ta strona została skorygowana.